dzisiaj opowiemy (i pokażemy) Wam jak działa freeganizm poza kuchnią czy też od strony technicznej, jak kto woli.
Naszym głównym źródłem zaopatrzenia jest giełda rolna, tzw. TARGPIAST, we wrocławiu (w innych miastach raczej inne miejsca będą odpowiednie). Zasada jest prosta- im wcześniej się pojawisz, tym większa szansa, że wyjdziesz zadowolony. My staramy się zawsze wyspać, także na giełdę docieramy ok. 11:00 i wtedy konkurencja (emeryci i renciści sprzedający warzywa na rogach ulic) szaleje w najlepsze. Ale i tak zawsze coś się trafi :) Poza tym zawsze pozostają śmietniki przy marketach i dyskontach spożywczych, o ile nie są zamykane (chociaż kiedyś znaleźliśmy worek jedzenia wyrzuconego z popularnej sieci sklepów z płazem w logo na zwykłym śmietniku...)
Dokumentację którą tu zaprezentujemy zrobiliśmy w dniu, kiedy powoli traciliśmy nadzieję na znalezienie czegoś sensownego- po obejściu połowy giełdy znaleźliśmy główkę sałaty i kilka liczi.
Sprawdzamy kolejny kubeł prawie pewni, że znajdziemy tam kupę zgnilizny lub po prostu stertę worków...
... a tu miła niespodzianka!
Jedliście mango kupione w sklepie? Jest twarde, nie chce odchodzić od pestki, a w smaku często dominuje goryczka. Mango które ląduje w śmietniku, bo nie nadaje się do sprzedaży jest mięciutkie do tego stopnia, że nie trzeba używać noża, sok cieknie między palcami a smak to czysta słodycz! aromat wypełnia całą kuchnię (jako, że nieco później znaleźliśmy pogniecionego banana, to w domu powstało smoothie mango-banan i był to jeden z lepszych deserów jaki jedliśmy).
Po wyłowieniu mango było coraz lepiej. Wspomniane liczi rozmnożyły się w cudowny sposób.
Jak widać były też pomidory- choć to dopiero preludium :)
Kolejny kubeł- kolejne, czasem pojedyncze znaleziska. A to kilka marchewek, a to pomarańcz. Plecaki coraz cięższe, a reklamówki się kończą. Bo nagle ostatnie kilka śmietników może okazać się prawdziwym warzywno-owocowym eldorado :3
Czasami trzeba poświęcić nieco czasu, żeby poprzebierać zdobycze, jest się brudnym i niezbyt pachnącym od nurkowania w kuble, ale to się opłaca- dalej widzimy Wojtka w skupieniu obierającego czerwoną cebulę (warto mieć ze sobą nóż)- wyszło ponad kilogram. Dwa razy droższa od białej i niezbyt często jadana- a przepyszna!
To tak naprawdę niewiele zdjęć- były jeszcze cukinie, które tego samego dnia wylądowały zamarynowane w przyprawach na ognisku
w formie warzywno- sojowych szaszłyczków.
Freeganizm potrafi zaskakiwać, abruzy kojarzą nam się z latem. A tu proszę- pyszny arbuz w lutym. I to absosmerfnie za darmo.
Z połowy powstał sok- polecamy do wódki ;)
Tym letnim akcentem żegnamy się czule. Następnym razem pokażemy Wam pomidory z dzisiejszych łowów :>
dzięki za dobre słowa :)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że moje mleko sojowe tak Ci zasmakowało :)
zapraszam do śledzenia, często dodaję jakieś wege przepisy (choć sama jem w sumie mięso, ale lubię eksperymenty kulinarne :)).
buziak!