poniedziałek, 20 października 2014

z wielu pieców się jadło chleb...

...i bułeczki.
dzisiaj przysypiemy Was pieczywem. nie ma co się rozpisywać, po prostu zobaczcie ile tego wyrzucają dyskonty. następnie pomnóżcie przez [DUŻO], bo 3/4 z nich zamyka kubły na cztery spusty lub ma zgniatarki do żywności w których ląduje wszystko jak leci.

wróćmy do tych bułeczek zatem. grahamkę?


czy dyniową może?


a może wolicie złasuchować pączuszka lub drożdżówkę?


ale tytułowy bohater czeka. żytyni, na zakwasie...
 tam są banany! <3

lub jak kto woli z dużą ilością słonecznika- wyborny z pastą z awokado i pomidorem:
jak widzicie-  nie trzeba zatykać nosa i grzebać w śmieciach. taki wór by się tam pewnie nawet nie zmieścił.

w domu wygląda to następująco:

 ciemny, jasny, bagietki, rogale...


czasami też nieco inny:



a wiecie, że bagietki poniżej były jeszcze ciepłe?  ktoś uznał, że zbytnio się zarumieniły i zamiast na pułkę zapakował do dużego worka na odpady.


cały ten blog ma zwiększyć świadomość i wrażliwość na problem marnowania jedzenia. ale te zdjęcia dobitnie pokazują jak niedorzeczna jest polityka naszych czasów. szanujcie to co macie. i miejcie tyle ile potrzebujecie:) pozdrawiamy, przygotujcie się na powiew lata w kolejnym wpisie!

poniedziałek, 6 października 2014

pierożkowo

dzisiejszy wpis będzie w całości poświęcony jednej potrawie, która nie gości u nas często (właściwie prawie wcale), ale raz czy dwa razy do roku... można zjeść;)

otóż pojawiła się w nas chęć zjedzenia pierożków (a marysia dodatkowo bardzo chciała je lepić) i czekaliśmy tylko na odpowiednie składniki do farszu. w końcu nadszedł dzień, że wróciliśmy z wieczornych łowów z między-innymi takimi znaleziskami :

 na ten obiad zaprosiliśmy zielonego jegomościa


przy okazji któregoś z wpisów pokazywaliśmy znalezioną mąkę. spiżarka na bieżąco jest uzupełniana i bynajmniej ani razu nie zapłaciliśmy z to (podobnie ma się sprawa z solą i cukrem.)


poza brokułem nadzionko składało się z lekko zrumienionych pieczarek i cebulki.



po ugotowaniu brokuł został zblenowany z czosnkiem, ziołami, solą i pieprzem i wymieszany ze składnikami z patelni. nadzionko pachniało, było zielone i bardzo plastyczne:


najprostsze ciasto świata z mąki, wody i oleju, włakujemy... i lepimy:




ponad pięćdziesiąt pierożków (jak się porywać na lepienie i sypanie mąki po całej kuchni, to nie ma co się ograniczać) i ani jeden nie rozwalił się w gotowaniu:


z tego miejsca marysia chce podziękować mamie, która ją nauczyła robić najlepsze ciasto na pierogi i gotować je z precyzją i cierpliwością medytującego mnicha tybetańskiego.
zjedliśmy z sałatką z buraczków, posypane szczypiorkiem i świeżym oregano z naszego ziołowego ogródeczka:

brzuchy mieliśmy nieprzyzwoicie pełne, ale było warto;)

... ale następne pierogi zjemy chyba dopiero na święta. albo w przyszłym roku.