sobota, 1 listopada 2014

lato, lato...


zgodnie z obietnicą podzielimy się z Wami tym co z letnich smaków udało się nam uwiecznić. na zdjęciach zobaczycie wytwory które marysia przez prawie całe lato wcinała na śniadanie- to pora roku, kiedy chcę jej się dużo surowego, dopiero z pierwszymi jesiennymi chłodami wraca faza owsiankowo- kaszowa;)

oczywiście warto podkreślić- wszystkie widoczne owoce (lub warzywa) są znalezione w śmieciach/koło nich (sic!) lub na  krzaczku czy drzewie.




a jakie pyszne i słodkie cuda można z nich zrobić? szejki!
i tak np. papaja, nekaryna i banan kiedy się połączą to przybierają formę aksamitnego deseru:


                                                          
                                                         i na co komu cukier z torebki?

nie zawsze jednak ma się ochotę na taką dawkę słodyczy. wtedy w miejsce papaji wskoczyły wiśnie:



tu z koleii do owoców przytuliło się nieco zieleniny. mango, pomarańcze, brzoskwinia i jarmuż:

 te kolory !  <3

ten miks co prawda za mało pożywny jak na śniadanie, ale w rolii odświeżającego wypełniacza sprawdził się doskonale:

poza melonem, ogórkiem i melisą pod ostrze blendera trafił grejfrut:


i do dna! na zdrowie!

któregoś dnia marysia dostała grzybka tybetańskiego- to taki malutki grzybek przypominający kalafiora, który fermentuje mleko na coś przypominającego kefir. do tego uważa się go za wielce pożytecznego dla naszych organizmów, więc skoro nadażyła się okazja- czemu nie spróbować? zwłaszcza, że mleko sojow "kiśnie" równie dobrze.
toteż do niektórych miksów dochodził "kefirek sojowy":


czasami jednak trzeba coś przeżuć.  sałata, ogórek, brzoskwinia, jeżyny i zsiadłe sojowe? pycha!

a na koniec przypadkowe odkrycie:
 co zrobić z marchewkowymi wiórami z sokowirówki? gdybyśmy mieli piekarnik to na 120% wylądowałyby w cieście. niestety nie mamy piekarnika, a pies nie zje wszystkich zanim się nie popsują. jednak pewnego poranka kiedy marysia wybierała składniki na smoothie pomyślała, że trochę wiórów pewnie nie będzie wyczuwalne, a co dobre z marchewki znajdzie się w szejku.
do miksowania wybrała banany i morele- niech będzie pod kolor.

 i co się okazało! kremowy banan, aksamitna morelka i drobne wiórki z marchwi po zblendowaniu zamieniły się w coś, co konsystencją i smakiem przypominało pudding!

odkrycie warte powtórzenia:)

pozdrawiamy i pamiętajcie, że nie tylko w lecie można się cieszyć taką owocową rozmaitością.
do następnego wpisu, smacznego!

poniedziałek, 20 października 2014

z wielu pieców się jadło chleb...

...i bułeczki.
dzisiaj przysypiemy Was pieczywem. nie ma co się rozpisywać, po prostu zobaczcie ile tego wyrzucają dyskonty. następnie pomnóżcie przez [DUŻO], bo 3/4 z nich zamyka kubły na cztery spusty lub ma zgniatarki do żywności w których ląduje wszystko jak leci.

wróćmy do tych bułeczek zatem. grahamkę?


czy dyniową może?


a może wolicie złasuchować pączuszka lub drożdżówkę?


ale tytułowy bohater czeka. żytyni, na zakwasie...
 tam są banany! <3

lub jak kto woli z dużą ilością słonecznika- wyborny z pastą z awokado i pomidorem:
jak widzicie-  nie trzeba zatykać nosa i grzebać w śmieciach. taki wór by się tam pewnie nawet nie zmieścił.

w domu wygląda to następująco:

 ciemny, jasny, bagietki, rogale...


czasami też nieco inny:



a wiecie, że bagietki poniżej były jeszcze ciepłe?  ktoś uznał, że zbytnio się zarumieniły i zamiast na pułkę zapakował do dużego worka na odpady.


cały ten blog ma zwiększyć świadomość i wrażliwość na problem marnowania jedzenia. ale te zdjęcia dobitnie pokazują jak niedorzeczna jest polityka naszych czasów. szanujcie to co macie. i miejcie tyle ile potrzebujecie:) pozdrawiamy, przygotujcie się na powiew lata w kolejnym wpisie!

poniedziałek, 6 października 2014

pierożkowo

dzisiejszy wpis będzie w całości poświęcony jednej potrawie, która nie gości u nas często (właściwie prawie wcale), ale raz czy dwa razy do roku... można zjeść;)

otóż pojawiła się w nas chęć zjedzenia pierożków (a marysia dodatkowo bardzo chciała je lepić) i czekaliśmy tylko na odpowiednie składniki do farszu. w końcu nadszedł dzień, że wróciliśmy z wieczornych łowów z między-innymi takimi znaleziskami :

 na ten obiad zaprosiliśmy zielonego jegomościa


przy okazji któregoś z wpisów pokazywaliśmy znalezioną mąkę. spiżarka na bieżąco jest uzupełniana i bynajmniej ani razu nie zapłaciliśmy z to (podobnie ma się sprawa z solą i cukrem.)


poza brokułem nadzionko składało się z lekko zrumienionych pieczarek i cebulki.



po ugotowaniu brokuł został zblenowany z czosnkiem, ziołami, solą i pieprzem i wymieszany ze składnikami z patelni. nadzionko pachniało, było zielone i bardzo plastyczne:


najprostsze ciasto świata z mąki, wody i oleju, włakujemy... i lepimy:




ponad pięćdziesiąt pierożków (jak się porywać na lepienie i sypanie mąki po całej kuchni, to nie ma co się ograniczać) i ani jeden nie rozwalił się w gotowaniu:


z tego miejsca marysia chce podziękować mamie, która ją nauczyła robić najlepsze ciasto na pierogi i gotować je z precyzją i cierpliwością medytującego mnicha tybetańskiego.
zjedliśmy z sałatką z buraczków, posypane szczypiorkiem i świeżym oregano z naszego ziołowego ogródeczka:

brzuchy mieliśmy nieprzyzwoicie pełne, ale było warto;)

... ale następne pierogi zjemy chyba dopiero na święta. albo w przyszłym roku.

piątek, 26 września 2014

gulasz niejedno ma imię


wertując folder wypchany naszymi zdobyczami i potrawami z nich powstałymi okazało się, że namnożyły się zdjęcia różnych dokonań obiadowych które ciężko nazwać/sklasyfikować/ opisać szczegółowo, a warto o nich wspomnieć bo były udane. toteż dzisiaj mały przegląd po gulaszach.

niejednokrotnie można spotkać przepisy na gulasze warzywne, ale zazwyczaj cechują się
- albo niezwykle wymyślnymi dodatkami i składnikami
- albo są nieciekawą breją z mącznym sosem.
- albo jedyne na co książka kucharska jest się w stanie szarpnąć to wegetariańskie leczo i skłądniki zawsze pozostają te same.
a tak naprawdę gulasz można zrobić ze wszystkiego!

my zazwyczaj w porze obiadowej otwieramy lodówkę i patrzymy co tam jest (inną opcją jest znalezienie godzinę przed obiadem czegoś co nadaje się do zjedzenia). i oddajemy się wenie twórczej

kiedyś na przykłąd mieliśmy nadmiar takich dobroci:


robiliśmy rożne potrawy i połączenia, ale w końcu uznaliśmy, że fajnie by było poczuć smak bakłażana w formie czystej:)  po skropieniu oliwą i wrzuceniu na patelnie z czarnuszką powstał fajny dodatek...
 ... do ryżu z sosem pomidorowo-cebulowym:

 proste i pyszne.

innym razem obok pomidorów pojawiło się sporo papryki- w różnych kolorach.
trafiła pod nóż.
 a potem do garnka. pomidory były na tyle smaczne, że nie gotowaliśmy ich zbyt długo, tylko tak aby zachowały kształt. gulasz nie musi być rozgotowaną breją!



papryka pojawił się też w wyjątkowo delikatnym i słodkim gulaszu, jednak w roli głównej wystąpiła marchewka. część z niej pokroiliśmy w kostkę, pozostałą wojtek starł na tarce:

było też mango które szeptało, że nie pożałujemy, jeśli też wykorzystamy je do obiadu.

 było takie mięciutkie, że obierało się samo!

marysia podzieliła je na mniejsze części:


a wojtek zamarynował tofu, które dostaliśmy w prezencie:


kawałki tofu, papryki i marchewki, krótko podsmażone w rondelku dusiły się w sosie ze startej marchwii mango. subtelnie przyprawiliśmy i zajadaliśmy z dużą ilości pietruszki. jeśli znów nadarzy się okazja, to zdecydowanie jest do powtórzenia!


pewnego wieczoru natomiast znaleźliśmy bardzo dużo pasternaku:
 to warzywo jest traktowane po macoszemu, jako gorsza wersja pietruszki, która jeśli w ogóle to ląduje w zupie. błąd! pasternak jest niezwykle smacznym i delikatnym warzywem. do tego sycącym i czasem używamy go w potrawach jednogarnkowych zamiast ziemniaków:)

wtedy też mieliśmy dość dużą ilość bananów:
 a marysie wzięło na mieszanie smaków i faktur (poza tym cierpi na nieuleczalną bananofilię).
kiedy wojtek kroił pasternak:
 ... marysia kroiła banana:

 wojtek doglądał patelni z pasternakiem, marchewką i cukinią:


a marysia w tym czasie wymieszała banana z przyprawami, lekko zakwasiła i wrzuciłą na patelnię.
smak był obłędny, kolor i zapach również. i ciężko było zgadnąć, że ten błyszczący sos to banan:)


i na koniec wspomniany przykład, kiedy pasternak zmienia się w dodatek "skrobiowy". mieliśmy dużo włoszczyzny i zalegającego w lodówce podgotowanego brokuła. do tego byliśmy głodni i chcialiśmy szybki i smaczny obiad.
duże kawałki warzyw miękkły na patelni:

  aby pod koniec połączyć się ze zmiksowanym z ziołami i oliwą brokułem.
i czy ten talerz przypomina nudną, szarą włoszczyznę którą bez nasysłu wrzuca się do zupy i zapomina o innych zastosowaniach? :

życzymy dużo weny twórczej i wiary, że nie trzeba wielkich umiejętności i wyszukanych produktów aby w kuchni być artystą:)

niedziela, 7 września 2014

freegany na wakacjach


ahoj!

jest nam wstyd i przepraszamy. bardzo zaniedbaliśmy bloga, a nie chcielibyśmy żeby ktokolwiek z naszych czytelników pomyślał, że zapomnieliśmy.
trochę wyjeżdżaliśmy, trochę nie mogliśmy się zabrać- ale zgodnie z obietnicą pokażemy krótką dokumentację zdjęciową weekendowego wyjazdu w góry.

pierwotnie mieliśmy odwiedzić pragę, ale skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w dusznikach na festiwalu WPA. i nie żałujemy:)

w domu rozmroziliśmy chleb i kilka bułek, aby mieć co jeść (nigdy nie wiadomo jak długo będiesz machać i czekać aż ktoś przybliży cię do twojego autostopowego celu). do tego słoik czatneju z porzuconych gruszek i brzoskwiń- i tak wyglądała nasza bardzo późna kolacja na polu namiotowym:

na drugi dzień uznaliśmy, że skoro nie dotrzemy do Pragi, to dojedźmy chociaż na zgranicę polsko-czeską i napijmy się piwa.

 radości było wiele.

późnym popołudniem uznaliśmy, że czas na obiad. jak wspomnieliśmy- mieliśmy chleb, ale "nieco" się pokruszył:


zastanawiając się nad wyborem chińska zupka czy ropieścimy się i pójdziemy zjeść jak cywilizowani ludzie "na miasto" minęliśmy biedronkę nieopodal naszego obozowiska...

 chyba po prostu nie bylibyśmy sobą...

 banany, pieczarki, pomidory, awokado, świeża bazylia i tymianek, mango, limonka i winogrona.

na polu namiotowym była kuchnia, z której pozwolona nam skorzystać. może pod względem estetycznym nasz obiad nie był na najwyższym poziomie, a smak odbiegał od tego co robimy w domu bo pieczarki+ pomidory duszone na patelni z ziołami i odrobiną soli to nie jest szczyt marzeń. ale wierzcie- nie był najgorszy, a i dzięki niemu nic z naszego chleba się nie zmarnowało, bo okruszki zalane sosem dzielnie sprawdziły się w roli kaszy:


natomiast śniadanie na drugi dzień było już mistrzowskie.

sałatka owocowa z mango, banana i winogron:
 
pasta z awokado z sokiem z limonki:

 
a do niej świeży pomidor- na chlebie który ostał się w całości:) :


a wojtek odnalazł przyjemnośc w suszeniu winogron z użyciem durszlaka (nie mamy w domu, więc trzeba było się nacieszyć):

kiedy po południu złożyliśmy namiot, pożegnaliśmy się z poznanymi na festiwalu ludźmi i zmierzaliśmy już na drogę z tabliczką "WROCŁAW" zajżeliśmy po raz ostatni za biedronkę...
... i marysia miała szansę po raz pierwszy zjeść papaję.
a i o kolację po przyjeździe do domu się nie martwiliśmy, bo oprócz miłych wspomnień mieliśmy ze sobą papryki, marchew, szczypiorek i jabłka.