poniedziałek, 6 października 2014

pierożkowo

dzisiejszy wpis będzie w całości poświęcony jednej potrawie, która nie gości u nas często (właściwie prawie wcale), ale raz czy dwa razy do roku... można zjeść;)

otóż pojawiła się w nas chęć zjedzenia pierożków (a marysia dodatkowo bardzo chciała je lepić) i czekaliśmy tylko na odpowiednie składniki do farszu. w końcu nadszedł dzień, że wróciliśmy z wieczornych łowów z między-innymi takimi znaleziskami :

 na ten obiad zaprosiliśmy zielonego jegomościa


przy okazji któregoś z wpisów pokazywaliśmy znalezioną mąkę. spiżarka na bieżąco jest uzupełniana i bynajmniej ani razu nie zapłaciliśmy z to (podobnie ma się sprawa z solą i cukrem.)


poza brokułem nadzionko składało się z lekko zrumienionych pieczarek i cebulki.



po ugotowaniu brokuł został zblenowany z czosnkiem, ziołami, solą i pieprzem i wymieszany ze składnikami z patelni. nadzionko pachniało, było zielone i bardzo plastyczne:


najprostsze ciasto świata z mąki, wody i oleju, włakujemy... i lepimy:




ponad pięćdziesiąt pierożków (jak się porywać na lepienie i sypanie mąki po całej kuchni, to nie ma co się ograniczać) i ani jeden nie rozwalił się w gotowaniu:


z tego miejsca marysia chce podziękować mamie, która ją nauczyła robić najlepsze ciasto na pierogi i gotować je z precyzją i cierpliwością medytującego mnicha tybetańskiego.
zjedliśmy z sałatką z buraczków, posypane szczypiorkiem i świeżym oregano z naszego ziołowego ogródeczka:

brzuchy mieliśmy nieprzyzwoicie pełne, ale było warto;)

... ale następne pierogi zjemy chyba dopiero na święta. albo w przyszłym roku.

3 komentarze:

  1. Piękne te pierożki :) a pomysł na farsz SUPER! odgapimy na 100%

    OdpowiedzUsuń
  2. No i teraz, przez Was zrobię pierogi. A nie mam na to czasu, ani cierpliwości.
    Ale zrobię. To Wasza wina.
    :)

    OdpowiedzUsuń