piątek, 1 sierpnia 2014

skisły, kwaśny, ukiszony...

post kiszony!

nadeszła pora, kiedy większość osób kisi ogórki, więc pozbieraliśmy nasze dokonania w dziedzinie kiszenia. przetwory te powstawały na przestrzeni kilku miesięcy, niektórych już nie ma, jednak warto wspomnieć o tym sposobie konserwacji- przydaje się kiedy ilość produktów nas przerasta.


zacznijmy od czosnku niedźwiedziego, który dostaliśmy pewnego dnia wracając z giełdy od nieznajomego ukraińca.

 poważnie! zagadał do nas na przystanku i od słowa do słowa doszło do tego, że uznał nas za miłych ludzi i podzielił się swoimi leśnymi zbiorami.
staraliśmy się jeść go jak najwięcej na surowo, ale w między czasie sami znaleźliśmy jakiegoś bliskiego kuzyna tych pysznych liści, toteż najlepszym rozwiązaniem było ukiszenie części z nich- tak aby nic się nie zmarnowało. a, warto wspomnieć, że posiekany i zalany oliwą po paru dniach jest obłędny!
 a do kiszenia wystarczyło upychać go w słoiku co jakiś czas przesypując solą i na koniec zalać przegotowaną ostudzoną wodą.
kiedy był gotowy zrobiliśmy z niego zupę a'la ogórkowa.

teraz coś co ostatnimi czasy znajdujemy dość często- zestaw do kiszenia ogórków:
 to kawał dobrego zielska! kiedy zabraliśmy się do odzyskiwania delikatnych listków...

 ... których wyszło całkiem sporo:

 pomyśleliśmy, że szkoda wyrzucać tyle łodyg, które może i są twarde, ale pełne aromatu!


posiekaliśmy więc:

i hop do słoja z czosnkiem i solą- będzie super baza pod zupę:)

przy tym punkcie jest nam przykro, bo z tej kiszonki niestety najbardziej spektakularny okazał się gruby kożuch pleśni. szkoda, bo mieliśmy taką ładną kapustę:


którą czule gnietliśmy z jabłuszkiem:


i słój przestronny daliśmy:
 i gdzieś wkradł się błąd. ale nie zniechęcajcie się, wiemy, że to może wyjśc i jest bardzo smaczne. jeszcze kiedyś spróbujemy.

warto teraz wspomnieć o poprzednim lokatorze tego słoja- był nim zakwas buraczany. mieliśmy okazję go nastawić, kiedy zimą przynieśliśmy ogromnie dużo buraków. a zima to taki okres, że chce się gorącego barszczyku  (przynajmniej nam).
tutaj surowe buraczki należy pokroić w plastry, dodać czosnek, sól, pieprz i majeranek (niektórzy dodają skórkę razowego chleba, ale nie jest to konieczne), zalać wodą i odstwić w ciepłe miejsce.
po jakimś czasie buraczki są miękkie,


a płyn ciemny, aromatyczny i niezykle zdrowy! jeśli jeszcze nie jedliście barszczu na zakwasie to gorąco radzimy, aby nadrobić zaległości.



kolejny zakwas bynajmniej nie jest naszej produkcji, ale pojawił się u nas w kuchni z wiadomego źródła:


marysia trochę kręci nosem na żur, ale była to opcja na szybki obiad. bo wystarczyło pokroić włoszczyznę (z tym wyszło biednie, bo była tylko marchewka i por. i łodyżka z zielonej pietruszki >.<)


 pogotować chwilę z zielem angielskim i listkiem laurowym. po jakimś czasie dodać ziemniaczki w kostkę pokrojone i gotować do miękkości. w tym czasie siekamy i posmażamy cebulkę z czosnkiem (u nas pojawił się bonus w postaci pieczarki- mieliśmy ich tyle, że lądowały wszędzie)


 dopiero kiedy ziemniaki są miękkie wlewamy do wywaru zakwas- w kwaśnym ziemniak pozostanie surowy! zagotowujemy, doprawiamy majerankiem, solą, pieprzem i wrzucamy podsmażone dodatki:


wyłączamy i dodajemy starty/zmiażdżony/wyciśnięty czosnek.



i zajadamy- można z jajcy, można bez- ale kromka razowca pasuje idealnie!


a tu- mała zapowiedź. przetwór który kisimy cyklicznie, uwielbiamy i przedstawimy w kolejnym poście przenosząc się kulinarnie w stonę azji ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz