poniedziałek, 11 sierpnia 2014

po pekińsku

dzisiaj macie szansę pozaglądać... w kapustę!

w poprzednim wpisie zapowiedzieliśmy pewien przetwór . jest to KIMCHI czyli koreański przysmak składający się z lekko podkiszonej kapusty pekińskiej z dodatkami- najczęściej cebuli, jabłka i szczypiorku oraz niezbędnych imbiru i piekielnie ostrej papryczki gochugaru. tej ostatniej niestety nie mamy, ale świetnie zastępuje ją ta którą kiedyś dostaliśmy od znajomej (owoce mają jakiś centymetr i jedna taka potrafi zrobić niezły pożar w pięciolitrowym garnku...).
przystępujemy do działania!

pokazaliśmy już mielony imbir (staramy się używać świeżego, ale wtedy jakoś brakło.), czosnek i chilli. miejmy to przygotowane i pokrójmy kapustę w ok. 2 cm kawałki. wrzućmy do miski, obficie posólmy i zostawmy na parę godzin przyciśnięte talerzem.


po tym czasie zobaczycie, że kapusta puściła sporo soku. należy go odlać i porządnie wypłukać liście z nadmiaru soli.
teraz przydadzą nam się wspomniane dodatki oraz jabłko i cebula


 ścieramy oba na drobnej tarce i mieszamy z przyprawioną kapustą
na koniec wlewamy dwie porządne łyżki sosu sojowego, zamykamy w plastikowym pojemnikui odstawiamy na minimum 24 godziny.


po tym czasie najlepiej, żeby jeszcze dojrzała w lodówce. a potem? kwestia inwencji! można jeść na surowo, można dusić czy gotować. jest niezwykle zdrowa (i smaczna) i na pewno warto ją jeść. my zazwyczaj robimy zupę. pikantny "rosół" z delikatnymi kawałkami kwaśnej kapusty... coś wspaniałego :
 jeśli macie makaron ryżowy to już w ogóle bomba, my łamiemy spaghetti.


inny pomysł na pekinkę urodził się w głowie wojtka kiedy marysia miała depresję i odmłówiła robienia obiadu, uczstniczenia w gotowaniu czy decydowaniu o jego składzie.
więc przygotował kapustę:


podsmażył marchewkowe i selerowe słupki, pora, chilli oraz imbir


doadał pokrojoną kapustę, a za nią niczym chiński smok do garnka wskoczyła cukinia:


w tym czasie w marynacie z sosu sojowego, octu, cynamonu i paru innych przypraw moczyły się kotlety sojowe. pokrojone w paseczki podsmażył krótko na patelni:

a na sam koniec do warzyw dodał czosnek, kapkę octu, sosu sojowego i pomidory:


zaserowował z ryżem, posypane pietruszką:


jeśli marysia w fazie depresyjnej zjadła to musiało być pyszne;)


ostatnie prezentowane danie jest próbą wybrnięcia z twarzą z własnego gapiostwa. pewnego dnia marysia gotowała ciecierzycę na hummus i przy okazji na obiad. niestety lubi zapominać o tym, że coś gotuje i zająć się czymś innym, toteż kiedy siedziała w pracowni doszedł do niej aromat wędzonki.



na szczęście tylko część cieciorki się "przyrumieniła", więc hummus mógł zaistnieć. ale przecież nie wyrzucę solidnej garści cieciory tylko dlatego, że ma ciemne plamki!


poszatkowała drobno kapustę, pokroiła marchew, selera naciowego, paprykę pora i suszone pomidory ( te które zajmowały w zimie nasze grzejniki), obsmażyła z kolendrą i kurkumą:

 a kiedy zmiękło dodała przypaloną ciecierzycę i sos BBQ z pieczonych w ognisku warzyw (odsyłamy do niedawnego posta o papryce). do tego ziemniaczki w mundurkach, surówka...


... i wszyscy byli zadowoleni.


trzymajcie się ciepło i smacznie. następnym razem dowiecie się jak Wasze freegany radzą sobie na wakacjach:)

piątek, 1 sierpnia 2014

skisły, kwaśny, ukiszony...

post kiszony!

nadeszła pora, kiedy większość osób kisi ogórki, więc pozbieraliśmy nasze dokonania w dziedzinie kiszenia. przetwory te powstawały na przestrzeni kilku miesięcy, niektórych już nie ma, jednak warto wspomnieć o tym sposobie konserwacji- przydaje się kiedy ilość produktów nas przerasta.


zacznijmy od czosnku niedźwiedziego, który dostaliśmy pewnego dnia wracając z giełdy od nieznajomego ukraińca.

 poważnie! zagadał do nas na przystanku i od słowa do słowa doszło do tego, że uznał nas za miłych ludzi i podzielił się swoimi leśnymi zbiorami.
staraliśmy się jeść go jak najwięcej na surowo, ale w między czasie sami znaleźliśmy jakiegoś bliskiego kuzyna tych pysznych liści, toteż najlepszym rozwiązaniem było ukiszenie części z nich- tak aby nic się nie zmarnowało. a, warto wspomnieć, że posiekany i zalany oliwą po paru dniach jest obłędny!
 a do kiszenia wystarczyło upychać go w słoiku co jakiś czas przesypując solą i na koniec zalać przegotowaną ostudzoną wodą.
kiedy był gotowy zrobiliśmy z niego zupę a'la ogórkowa.

teraz coś co ostatnimi czasy znajdujemy dość często- zestaw do kiszenia ogórków:
 to kawał dobrego zielska! kiedy zabraliśmy się do odzyskiwania delikatnych listków...

 ... których wyszło całkiem sporo:

 pomyśleliśmy, że szkoda wyrzucać tyle łodyg, które może i są twarde, ale pełne aromatu!


posiekaliśmy więc:

i hop do słoja z czosnkiem i solą- będzie super baza pod zupę:)

przy tym punkcie jest nam przykro, bo z tej kiszonki niestety najbardziej spektakularny okazał się gruby kożuch pleśni. szkoda, bo mieliśmy taką ładną kapustę:


którą czule gnietliśmy z jabłuszkiem:


i słój przestronny daliśmy:
 i gdzieś wkradł się błąd. ale nie zniechęcajcie się, wiemy, że to może wyjśc i jest bardzo smaczne. jeszcze kiedyś spróbujemy.

warto teraz wspomnieć o poprzednim lokatorze tego słoja- był nim zakwas buraczany. mieliśmy okazję go nastawić, kiedy zimą przynieśliśmy ogromnie dużo buraków. a zima to taki okres, że chce się gorącego barszczyku  (przynajmniej nam).
tutaj surowe buraczki należy pokroić w plastry, dodać czosnek, sól, pieprz i majeranek (niektórzy dodają skórkę razowego chleba, ale nie jest to konieczne), zalać wodą i odstwić w ciepłe miejsce.
po jakimś czasie buraczki są miękkie,


a płyn ciemny, aromatyczny i niezykle zdrowy! jeśli jeszcze nie jedliście barszczu na zakwasie to gorąco radzimy, aby nadrobić zaległości.



kolejny zakwas bynajmniej nie jest naszej produkcji, ale pojawił się u nas w kuchni z wiadomego źródła:


marysia trochę kręci nosem na żur, ale była to opcja na szybki obiad. bo wystarczyło pokroić włoszczyznę (z tym wyszło biednie, bo była tylko marchewka i por. i łodyżka z zielonej pietruszki >.<)


 pogotować chwilę z zielem angielskim i listkiem laurowym. po jakimś czasie dodać ziemniaczki w kostkę pokrojone i gotować do miękkości. w tym czasie siekamy i posmażamy cebulkę z czosnkiem (u nas pojawił się bonus w postaci pieczarki- mieliśmy ich tyle, że lądowały wszędzie)


 dopiero kiedy ziemniaki są miękkie wlewamy do wywaru zakwas- w kwaśnym ziemniak pozostanie surowy! zagotowujemy, doprawiamy majerankiem, solą, pieprzem i wrzucamy podsmażone dodatki:


wyłączamy i dodajemy starty/zmiażdżony/wyciśnięty czosnek.



i zajadamy- można z jajcy, można bez- ale kromka razowca pasuje idealnie!


a tu- mała zapowiedź. przetwór który kisimy cyklicznie, uwielbiamy i przedstawimy w kolejnym poście przenosząc się kulinarnie w stonę azji ;)