w poprzednim wpisie zapowiedzieliśmy pewien przetwór . jest to KIMCHI czyli koreański przysmak składający się z lekko podkiszonej kapusty pekińskiej z dodatkami- najczęściej cebuli, jabłka i szczypiorku oraz niezbędnych imbiru i piekielnie ostrej papryczki gochugaru. tej ostatniej niestety nie mamy, ale świetnie zastępuje ją ta którą kiedyś dostaliśmy od znajomej (owoce mają jakiś centymetr i jedna taka potrafi zrobić niezły pożar w pięciolitrowym garnku...).
przystępujemy do działania!
pokazaliśmy już mielony imbir (staramy się używać świeżego, ale wtedy jakoś brakło.), czosnek i chilli. miejmy to przygotowane i pokrójmy kapustę w ok. 2 cm kawałki. wrzućmy do miski, obficie posólmy i zostawmy na parę godzin przyciśnięte talerzem.
po tym czasie zobaczycie, że kapusta puściła sporo soku. należy go odlać i porządnie wypłukać liście z nadmiaru soli.
teraz przydadzą nam się wspomniane dodatki oraz jabłko i cebula
ścieramy oba na drobnej tarce i mieszamy z przyprawioną kapustą
na koniec wlewamy dwie porządne łyżki sosu sojowego, zamykamy w plastikowym pojemnikui odstawiamy na minimum 24 godziny.
po tym czasie najlepiej, żeby jeszcze dojrzała w lodówce. a potem? kwestia inwencji! można jeść na surowo, można dusić czy gotować. jest niezwykle zdrowa (i smaczna) i na pewno warto ją jeść. my zazwyczaj robimy zupę. pikantny "rosół" z delikatnymi kawałkami kwaśnej kapusty... coś wspaniałego :
jeśli macie makaron ryżowy to już w ogóle bomba, my łamiemy spaghetti.
inny pomysł na pekinkę urodził się w głowie wojtka kiedy marysia miała depresję i odmłówiła robienia obiadu, uczstniczenia w gotowaniu czy decydowaniu o jego składzie.
więc przygotował kapustę:
więc przygotował kapustę:
podsmażył marchewkowe i selerowe słupki, pora, chilli oraz imbir
doadał pokrojoną kapustę, a za nią niczym chiński smok do garnka wskoczyła cukinia:
w tym czasie w marynacie z sosu sojowego, octu, cynamonu i paru innych przypraw moczyły się kotlety sojowe. pokrojone w paseczki podsmażył krótko na patelni:
a na sam koniec do warzyw dodał czosnek, kapkę octu, sosu sojowego i pomidory:
zaserowował z ryżem, posypane pietruszką:
jeśli marysia w fazie depresyjnej zjadła to musiało być pyszne;)
ostatnie prezentowane danie jest próbą wybrnięcia z twarzą z własnego gapiostwa. pewnego dnia marysia gotowała ciecierzycę na hummus i przy okazji na obiad. niestety lubi zapominać o tym, że coś gotuje i zająć się czymś innym, toteż kiedy siedziała w pracowni doszedł do niej aromat wędzonki.
na szczęście tylko część cieciorki się "przyrumieniła", więc hummus mógł zaistnieć. ale przecież nie wyrzucę solidnej garści cieciory tylko dlatego, że ma ciemne plamki!
poszatkowała drobno kapustę, pokroiła marchew, selera naciowego, paprykę pora i suszone pomidory ( te które zajmowały w zimie nasze grzejniki), obsmażyła z kolendrą i kurkumą:
a kiedy zmiękło dodała przypaloną ciecierzycę i sos BBQ z pieczonych w ognisku warzyw (odsyłamy do niedawnego posta o papryce). do tego ziemniaczki w mundurkach, surówka...
... i wszyscy byli zadowoleni.
trzymajcie się ciepło i smacznie. następnym razem dowiecie się jak Wasze freegany radzą sobie na wakacjach:)